Bajka dla dzieci

Pewien człowiek o imieniu Henryk marzy o zdobyciu wielkiego bogactwa. W ciągu wielu lat ciężkiej i uczciwej pracy nie udało mu się jednak tego marzenia zrealizować. Kiedy Henryk postanawia w nieuczciwy sposób powiększyć swój majątek, spotyka go przerażająca przygoda. Dzięki niej dochodzi on do wniosku, że nieuczciwość nie popłaca… Akcja bajki rozgrywa się w Szydłowie.

Jak wiadomo, na świecie są rośliny, zwierzęta i ludzie… Rośliny dzielą się na trujące i lecznicze, zwierzęta na bezpieczne i groźne, a ludzie: na dobrych i tych trochę gorszych… Światem kieruje również bardzo ważna zasada, której istnienie jest niemal tak pewne jak to, że moja żona robi najlepsze racuchy na ziemi… Zasada ta brzmi: dobro zostanie nagrodzone, zło natomiast ukarane (chociaż czasem trzeba na to troszeczkę poczekać).

W pewnym miasteczku mieszkał człowiek, imieniem Henryk. Człowiek ten miał wielką ciężarówkę, którą codziennie pakował po dach towarami, a następnie odwiedzał liczne targowiska, by tam sprzedawać to, co miał do zaoferowania… Największym marzeniem mężczyzny było zdobycie dużego majątku - takiego, który pozwoliłby mu na porzucenie handlu i spędzanie całych dni w hamaku. Mimo wielu lat ciężkiej i uczciwej pracy nie osiągnął on jednak tego, o czym marzył. Często bowiem musiał naprawiać swoją ciężarówkę, ceny towarów poszły w górę, a i ludzie ostatnimi czasy jakby rzadziej odwiedzali jego stragany…

Pewnego razu, po niezbyt udanym dniu na targowisku, Henryk powiedział do siebie:

- Bycie uczciwym nie popłaca! Pracuję solidnie od tylu lat i wystarcza mi zalewie na paliwo do mojego starego auta. Koniec z tym! Od jutra będę robił inaczej.

Jak postanowił, tak zrobił. Odtąd przestał płacić dostawcom za towary i pożyczał pieniądze od bankierów, nie mając zamiaru ich zwracać. Ponadto zaczął oszukiwać klientów - dolewał wody do mleka, odsypywał cukier z torebek, a starą herbatę sprzedawał jako azjatycki przysmak…

Po jakimś czasie Henryk stwierdził, że jego majątek, mimo że zdobyty w nieuczciwy sposób, szybko się powiększył i że może on już zrealizować swoje marzenie. Wyruszył więc w ostatni handlowy kurs po targowiskach. Kiedy słońce chyliło się ku zachodowi, kupił wielki hamak i postanowił wrócić do domu. Nagle stało się coś dziwnego. W trakcie jazdy silnik jego starej ciężarówki zgasł…

- Co jest u licha? – warknął kierowca, próbując uruchomić motor. Ten jednak ani drgnął. Zdenerwowany Henryk wyskoczył na zewnątrz i dokładnie obejrzał pojazd. Nie znalazł jednak przyczyny, dla której wierne dotąd auto teraz odmówiło posłuszeństwa. Kopnął więc oponę i ruszył piechotą do najbliższej miejscowości, by sprowadzić pomoc …

Tymczasem nastała noc. Miliony gwiazd migotały na niebie, a okrągły księżyc rzucał swój blask na okolicę. Henryk szedł wzdłuż rosnących rzędami śliw, które kwitły jak szalone, niemal dusząc zapachem… Po krótkiej wędrówce dotarł do kamiennego muru zwieńczonego kwadratowymi blankami. Po środku muru stała wysoka ściana z dwiema wieżyczkami u góry i ostrołukowym przejściem u podstawy. Wędrowiec, chcąc dostać się do miasta, przeszedł przez to przejście i nagle usłyszał za sobą czyjś głos:

- Witajcie, przyjacielu! Dokąd to idziecie o tak późnej porze?

- Ale mnie pan wystraszył – odpowiedział Henryk – Szukam jakiegoś mechanika –­ dodał i poskarżył się na swoje auto. Nagle zauważył, że postać, z którą rozmawia, wygląda jakoś dziwnie… Ubrana jest w luźne lniane szaty, na długich włosach ma plecioną przepaskę, a za skórzanym pasem na biodrach dzierży zrolowane mapy i plany.

- Kim Pan właściwie jest? - zapytał Henryk.

- Jestem jednym z tych, którzy budowali ten otaczający miasto mur…

- Jak to? Przecież ten mur wygląda na bardzo stary… Musiałby pan chyba być…

- Tak, tak – powiedział nieznajomy - Jestem duchem…

Henryk zbladł.

- Pojawiam się tu zawsze, kiedy jest pełnia księżyca… Mam trochę zaległych spraw do odpokutowania…

Henryk chciał uciec, ale nogi miał jak z waty. Szczękając zębami z przerażenia, zapytał wreszcie:

- Co to znaczy „do odpokutowania”?

- Widzisz przyjacielu, czasami wydaje nam się, że uczciwość nie ma znaczenia… że się nie opłaca… - odrzekł duch i zaczął swoją opowieść:

- Zdarzyło się to za panowania króla Kazimierza Wielkiego. Wtedy to właśnie król nakazał budowę tego muru, który miał chronić miasto i jego mieszkańców przed wojskami nieprzyjaciela. To mnie królewscy urzędnicy mianowali zarządcą budowy. Zatrudniłem więc kilkunastu silnych chłopaków z miasteczka i płaciłem im za pracę przy budowie.
Pewnego dnia owładnęła mną jednak rządza posiadania… Zapragnąłem mieć więcej pieniędzy i więcej bogactw. Bez litości popędzałem moich pracowników, by w krótszym czasie pracowali ciężej. A kiedy ci padali ze zmęczenia, ja zmniejszałem ich wynagrodzenie. Płaciłem im coraz mniej, powiększając w ten sposób swoje korzyści… Wreszcie przestałem płacić zupełnie. Chłopcy, z obawy przed karą, pracowali jak woły, biedniejąc i podupadając na zdrowiu. Ja z kolei, za zarobione pieniądze, kupiłem piękny dom z białego kamienia w samym centrum miasta. Nosiłem drogie szaty i jeździłem najładniejszym koniem w całej okolicy…

Wiadomość o mojej chytrości szybko jednak rozniosła się wśród mieszkańców. I choć z dnia na dzień kłaniało mi się mniej osób na ulicach, ja pozostawałem niewzruszony.

Którejś nocy – księżyc świecił wtedy równie mocno jak teraz – w mieście wybuchł pożar… Domy jak zapałki zajmowały się jeden od drugiego… Przerażeni mieszkańcy budzili siebie nawzajem i wspólnie ratowali swoje domostwa… Do mnie jednak nie zapukał nikt… Kiedy się ocknąłem, było już za późno… Mój piękny dom stał w płomieniach, a cały nieuczciwie zdobyty majątek przepadł… Wybiegłem na zewnątrz w jednej koszuli i uciekłem z miasta, by spędzić resztę życia na tułaczce i mękach samotności…

Kiedy moje dni dobiegły końca, moja dusza również nie zaznała spokoju… Podczas każdej pełni księżyca muszę odwiedzać te mury, by ostrzegać ludzi przed nieuczciwością i rządzą bogactwa… Ciebie też ostrzegam, Henryku!!!! Ciebie też ostrzegam!!!! – wykrzyknął i rozpłynął się w powietrzu jak mgła...

Henryk przetarł oczy, potrząsnął głową i dusząc krzyk w zaciśniętych szczękach, rzucił się do ucieczki… Pędził przez miasto, mijając ciemne skrzyżowania i śpiące kamieniczki…. Wreszcie w oddali zobaczył światełko… Zatrzymał się na moment, by upewnić się, czy to aby nie przywidzenie. Światełko tliło się gdzieś za budynkami… pomiędzy jakimiś murami…

Zdyszany uciekinier podszedł bliżej. Światełko, które widział teraz wyraźniej, zamieniło się w ognisko, a mury w ruiny zamku… Obok ogniska siedział mężczyzna ubrany w mundur, który trudno było Henrykowi dopasować do jakiejkolwiek służby bądź armii…

- Mundur to zawsze mundur – ­pomyślał jednak i postanowił poprosić siedzącego o pomoc przy ciężarówce... - Dzień dobry… a właściwie dobry wieczór… – zaczął rozmowę.

- Witaj Przyjacielu… - odezwał się mężczyzna, nie podnosząc głowy… Słowa „Witaj Przyjacielu” napełniły Henryka dziwnie złym przeczuciem… Ostrożnie jednak zbliżył się do ogniska.

- Mam kłopot z samochodem… Nie wie pan, gdzie mógłbym znaleźć jakiegoś mechanika?

- Mechanika… ha, ha… - zaśmiał się siedzący. - Najpewniej w jego własnym łóżku… Jest przecież noc... i do tego pełnia… Henryku!

Henryka zamurowało.

- Skąd? Skąd pan wie?… Przecież się nie przedstawiałem… - wyjąkał.

- Wiem, bo czekam tu na ciebie… Jestem Jan - Jan z Szydłowa. Opiekun tutejszego zamku…

- Masz na myśli te ruiny, tak? – zapytał Henryk.

- Dziś już ruiny, ale kiedyś, za panowania króla Ludwika Węgierskiego, był tu wspaniały zamek..

- Nie chcesz chyba powiedzieć, że ty też jesteś…

- Tak! – przerwał mu Jan z Szydłowa – Jestem duchem… Usiądź i posłuchaj mojej historii…

Henryk usiadł, a właściwie opadł bezwładnie na ziemię… Mrożąca krew w żyłach wiadomość sprawiła, że nogi znów odmówiły mu posłuszeństwa.

- Kiedy Król Ludwik Węgierski rozpoczął panowanie – zaczął opowieść Jan z Szydłowa - rozbudował ten wspaniały zamek, czyniąc z niego swoją rezydencję… Władca jednak większość czasu spędzał w podróżach. Mnie zaś postawił na czele straży pilnującej jego dobytku… Kiedy tylko król wyjechał, szybko poczułem smak władzy i chęć zysku. Pewnego dnia zarządziłem, że każdy, kto będzie przechodził przez bramę miasta, będzie mi płacił specjalny podatek. Na tym jednak nie koniec. Z czasem moja żądza rosła a ja nakładałem na mieszkańców wciąż nowe daniny. Wprowadziłem opłatę niemal od wszystkiego, nawet od spoglądania na zamek… Ludność szybko biedniała, a ja szybko się bogaciłem… Wreszcie wieści o moich wybrykach dotarły do króla, który pewnego dnia wjechał na zamkowy dziedziniec, nie zapowiadając wcześniej swojej wizyty. Władca zastał mnie w skarbcu, gdy przeliczałem swój nieuczciwie zdobyty majątek. Natychmiast nakazał on urzędnikom, by odebrali mi wszystko co miałem i rozdali wśród mieszkańców… Mnie natomiast skazał na chłostę i wygnanie z miasta. Pozbawiony szacunku i środków do życia szybko zakończyłem swoją ziemską tułaczkę… Nie był to jednak koniec mojej męki. Od owego czasu, w każdą noc, gdy księżyc jest w pełni, pojawiam się w tych zamkowych ruinach, by przestrzegać ludzi przed chciwością i nieuczciwością… Ciebie też przestrzegam Henryku! Pamiętaj, że uczciwa praca to jedyna droga do bogactwa dającego poczucie zadowolenia… – to powiedziawszy, duch rozpłynął się w powietrzu…

Henryk ze strachu prawie zapomniał o ciężarówce… Wstał teraz nagle, podrapał siwą z przerażenia głowę, rozejrzał się i rzucił do ucieczki…

- Co za noc, co za noc – powtarzał sam do siebie… - Ratunku – krzyczał przez zaciśnięte zęby, biegnąc pustymi brukowanymi uliczkami. Wreszcie zobaczył przed sobą mały kościółek pokryty drewnianym gontem… O dziwo drzwi kościółka były otwarte… Przerażony Henryk wpadł do środka, podbiegł przed ołtarz, upadł na kolana i zaczął odmawiać pacierze… Po chwili, gdy już nieco się uspokoił, rozejrzał się ostrożnie na boki… W pierwszej ławie po lewej stronie siedział wysoki barczysty mężczyzna, który chował twarz w dłoniach.

- Przepraszam - szepnął Henryk - wiem, że może nie wypada rozmawiać w takim miejscu… Jest jednakże noc, a mnie popsuła się ciężarówka i…

Mężczyzna podniósł głowę, ukazując pooraną bliznami twarz i groźne oczy schowane w kępie krzaczastych brwi.

- Nie przepraszaj Henryku… - przerwał przybyszowi – Jestem tu właśnie po to, by z tobą porozmawiać…

Henrykowi zrobiło się słabo… Nie wiedział czy śni, czy to wszystko ma miejsce naprawdę. Mężczyzna tymczasem rozpoczął swoją opowieść.

- Zwą mnie Szydło… Dawno, dawno temu, zanim jeszcze powstało to miasto, przebiegał tędy ważny szlak handlowy. Kupcy podróżowali nim, ciągnąc ze sobą wozy wyładowane drogimi towarami i workami pełnymi pieniędzy…

Ja, jeszcze będąc dzieckiem, strasznie nie lubiłem się uczyć ani pracować. Porzuciłem więc rodzinny dom, by zostać hersztem bandy rozbójników. Wraz z moimi kompanami zamieszaliśmy w jaskini i żyliśmy w dostatku, nie zważając na krzywdy, jakie wyrządzaliśmy innym… a krzywdy wyrządzaliśmy niemałe. Za każdym bowiem razem, kiedy na horyzoncie pojawiał się bogato wyglądający podróżnik, napadaliśmy całą bandą na niego, rabując co się dało, a często także zadając mu dotkliwe rany… Któregoś razu napadliśmy na pewien wspaniały orszak. Ku naszemu zdziwieniu okazało się, że był to orszak króla Władysława Łokietka. Wprawieni w boju rycerze nie pozostawili nam szans na zwycięstwo. Wielu moich kompanów zginęło i wielu uciekło w las… Mnie zaś schwytano i wtrącono do niewoli, w której przyszło mi spędzić resztę życia. Król tymczasem rozkazał swoim ludziom, by zabrali wszystkie kosztowności z mojej jaskini i wybudowali za nie kościół… Ten sam kościół, w którym teraz rozmawiamy…

Ni stąd ni zowąd, na jednej z ostatnich ławek świątyni, pojawili się: budowniczy oraz Jan z Szydłowa.

- Tak jak nie zbudujesz dobrego muru, używając złych kamieni… - powiedział budowniczy,

- Tak jak nie zdobędziesz dobrej sławy, wydając złe rozkazy… - powiedział duch Jana z Szydłowa…

- Tak nie osiągniesz szczęścia, czyniąc innych nieszczęśliwymi … - dodał zbój Szydło.

- Pamiętaj o tym… Pamiętaj o tym zawsze… - powiedziały chórem duchy…

Nagle zapiał pierwszy kogut, a przez okna kościółka wpadły blade promienie wstającego słonka… Duchy znikły a oszołomiony Henryk, kroczek za kroczkiem wyszedł na zewnątrz… Dzień powoli wstawał… Zachrypnięte samochody wyruszyły na uliczki, bocian zaklekotał gdzieś na dachu… Tu i ówdzie pojawili się zaspani jeszcze ludzie, spieszący się do swoich obowiązków…

Mężczyzna długo jeszcze siedział na progu kościoła i rozmyślał o wszystkim tym, co go spotkało…

Wreszcie wrócił do swojej ciężarówki, która, o dziwo, tym razem zapaliła bez najmniejszego problemu… Zawrócił na wąskiej drodze wśród śliwkowych sadów i pojechał, by naprawić krzywdy, które wyrządził innym swoją nieuczciwością… Słychać było o nim jeszcze za czas jakiś jako o fundatorze przytułku dla ubogich oraz opiekunie schroniska dla bezdomnych psów…

Miasto, w którym Henryka spotkała ta niesamowita przygoda nosi nazwę Szydłów, co niewątpliwie związane jest z imieniem poznanego tu przed chwilą Zbója… Owo miasto istnieje naprawdę i leży w południowo-wschodniej części województwa świętokrzyskiego. Jeśli zatem, drodzy słuchacze, nie boicie się spotkania z duchami, które nawiedziły Henryka i chcecie poczuć atmosferę prawdziwego średniowiecznego grodu – koniecznie wybierzcie się tam na weekend. W Szydłowie zwiedzicie ruiny starego zamczyska i piękne średniowieczne kościółki, zobaczycie majestatyczną Bramę Krakowską, przez którą niegdyś przejeżdżali królowie i książęta. Ponadto odwiedzicie jaskinię zbója Szydło, prawdziwy królewski skarbczyk oraz jedną z najstarszych synagog w Polsce. Ci odważniejsi wyjrzą zza krenelażu prawdziwego obronnego muru, z którego niegdyś rycerze strzegli bezpieczeństwa swego miasta, a przy odrobinie szczęścia staną się świadkami turnieju rycerskiego.

Niezapomniany klimat Szydłowa, urozmaicony aromatem wędzonych śliwek oraz najprawdziwszej śliwowicy, czeka… Wspaniali i uczciwi mieszkańcy ugoszczą Was i przyjmą jak swoich… Nie zwlekajcie!

Napisał: Tomasz Kukuła
na zlecenie Urzędu Gminy Szydłów

Bajkę w wersji audio można pobrać ze strony czytajbajki.pl